Content area
Full text
Slask znaczy Polska. Tak mysli dzis wielu polskich filmowców. Tu latwiej pokazac straszliwe koszty transformacji, pochylic sie nad losem wykluczonych, wstrzasnac widownia i ja wzruszyc. "Komornik", "Z odzysku", "Co slonko widzialo" - to tylko garsc wymownych przykladów. Ostry realizm powinien laczyc sie harmonijnie ze slaska mitologia, od lat obecna wtwórczosci Kazimierza Kutza czy Lecha J. Majewskiego. Taka jest teoria, a praktyka?
Niestety, usytuowanie akcji na Slasku oznacza zazwyczaj ulatwienie i fotogenicznosc nedzy, wielka metafora karleje. Slaska sceneria zamienia sie wefektowna, dosc umowna dekoracje. Podobna dekoracja bywa dla filmowców z Zachodu cala Europa dawniej zwana Wschodnia. Dlatego mozna sie bylo obawiac filmu Emily Atef, pól-Iranki pól-Francuzki wychowanej wUSA, wyksztalconej wNiemczech. Jednak u niej Slask znaczy Slask. To miejsce, które obserwuje uwaznym okiem - i nie jest to oko szukajacej szokujacej egzotyki turystki. Zalozenia filmu sa skromne, scenariusz mógl sie wydawac wrecz najezony pulapkami i sentymentalnymi kliszami. Tytulowa Molly, irlandzka pielegniarka, spedzila noc z Polakiem zWalbrzycha, Marcinem. Rezultat: ciaza. Nie mówi o tym rodzicom, przyjezdza pod wymyslonym pretekstem do nieznanego kraju i nieznanego miasta, gdzie rozpoczyna zmudne poszukiwania. Zatrzymuje sie whoteliku, który jest praktycznie domem publicznym. Atef trzyma sie blisko swojej bohaterki, stara sie ogladac wydarzenia jej oczyma, ale nie zapomina, by wwielu waznych momentach delikatnie sie od niej zdystansowac. Dzieki temu pelnemu empatii dystansowi mloda rezyserka zrecznie omija kolejne pulapki.
Ogladanie tego filmu przypomina tor przeszkód. Czesto spodziewamy sie, ze nastapi paskudny kiks, pojawi sie konwencjonalny element albo przykry falsz. A tu...





